Jak wszyscy wiemy, mamy w naszej polskiej tradycji sytuację, w której każdy solenizant powinien postawić butelkę wina, lub wódki i napić się z osobami, z którymi utrzymuje najlepszy kontakt w danym czasie. Jest to tradycja, która przechodzi w naszym regionie nie tylko Polski, ale także Europy, z pokolenia na pokolenie. Nie każdy jest jednak zwolennikiem alkoholu i nie ma się co temu dziwić, gdyż wiele osób potrafi się bardzo dobrze bawić bez tego trunku i powinniśmy takie osoby uszanować. No ale wiadomo, że z reguły kilka razy w roku robi się ten wyjątek nawet wtedy, gdy do końca nie jest to nam na rękę. Kiedy imieniny bliskiej osoby się zbliżają, zawsze staramy się w paczce naszych najbliższych znajomych, z którymi trzymamy się mocno od wielu już lat, zorganizować danej osobie jakąś miłą niespodziankę i postarać się wywołać uśmiech na jej twarzy. Z racji, że jesteśmy osobami z dość ciekawym poczuciem humoru i bardzo, ale to bardzo dużym dystansem do siebie, to poczynamy sobie raz i nie dwa bez zahamowań, a inne osoby z poza naszego środowiska, widząc to co robimy tylko chwytają się za czoło i nie mogą opanować śmiechu. Niedawno, bo w lipcu, zbliżały się imieniny największego śmieszka w naszej ekipie, czyli Michała, któremu to postanowiliśmy zrobić coś głupiego, co zapamięta na bardzo długo. To trochę w ramach rewanżu za jego notoryczne łamane barier i podkładanie nam tak zwanych świń na każdym wprost kroku. Postanowiliśmy więc z racji, że bardzo często chwalił się swoją mocną głową, zamienić trunki ze zwykłej wódki, na bimber z Niemiec, który nie miał 40%, ale zdecydowanie więcej, niż przeciętna norma alkoholu w Polsce. Jak się później okazało po odwróceniu etykiety, dany trunek posiadał aż 94%. Plan był taki, że spotykamy się u Michała na domówce w 8 osóg, czyli całą naszą paczką, a nawet w lekko powiększonym gronie. Każdy przynosi alkohol, ale to ja byłem dziś odpowiedzialny za tak zwane polewanie, gdyż co imprezę robi to inna osoba. Dzięki temu w mojej głowie zrodził się wiadomy i jakże głupi pomysł, ale jak już wyżej napisałem, nasze towarzystwo było bardzo specyficzne. Postanowiłem nalewać nam normalnej wódki, a Michałowi tego mocnego trunku, który swoją mocą przypominał sam spirytus. Udało się to robić bardzo sprawnie, gdyż rozmowa toczyła się bardzo głośno i nikt nie patrzył mi na ręce. Część osób oglądała mecz reprezentacji Polski, część grała na konsoli w gry samochodowe, a dwie kolejne osoby szykowały coś do jedzenia w kuchnii, więc podział obowiązków i zainteresowań sprawił, że można było realizować plan doskonały tak, jak sobie to założyłem. Piliśmy więc kolejkę po kolejce, raz na czas zerkając na Michała i na siebie z lekkim uśmiechem, nie wiedział przecież, że pije coś innego i jak zwykle musiał kilka razy podkreślić, że pewnie zaraz się opijemy i nie będzie miał z kim rywalizować. Jak to się skończyło można się domyślić, Michał bardzo szybko zakończył imprezę, a my mieliśmy z niego straszny ubaw i nagraliśmy wszystko na pamiątkę tego dnia.